Wywoływanie duchów w międzywojennej Polsce. Mroczna rozrywka elit
W dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy Polska odzyskiwała niepodległość i budowała swoją tożsamość po okresie zaborów, wśród bogatych mieszczan zrodziła się osobliwa moda – wywoływanie duchów. Ta tajemnicza praktyka, owiana aurą mistycyzmu, była domeną nie tylko warszawskich salonów, choć stolica niewątpliwie przodowała. Od Krakowa po Lwów, od Poznania po Wilno, zamożni mieszkańcy miast spotykali się w zaciszu swoich eleganckich kamienic, by zanurzyć się w świat, który zdawał się istnieć na granicy rzeczywistości i zaświatów
Kontekst epoki: Między nowoczesnością a tęsknotą za niewidzialnym
Dwudziestolecie międzywojenne (1918–1939) to czas kontrastów w Polsce. Z jednej strony kraj przeżywał dynamiczny rozwój – budowano nowoczesną infrastrukturę, jak port w Gdyni, a kultura rozkwitała w kabaretach, kinach i literaturze. Z drugiej strony społeczeństwo zmagało się z biedą, nierównościami społecznymi i traumą po wojnach. Wśród bogatych mieszczan – przedsiębiorców, przemysłowców, lekarzy czy prawników – pojawiła się potrzeba czegoś więcej niż materialny sukces. Świat racjonalny, zdominowany przez naukę i technologię, pozostawiał lukę, którą wypełniała tęsknota za duchowością i tajemnicą.
Europa Zachodnia już od XIX wieku fascynowała się spirytyzmem, ruchem zapoczątkowanym przez siostry Fox w Ameryce w 1848 roku. Wywoływanie duchów, seanse z mediami i stoły wirujące pod wpływem niewidzialnych sił dotarły do Polski z opóźnieniem, ale w okresie międzywojennym zyskały szczególny rozgłos. Wpływ miały na to zarówno zagraniczne trendy – popularność spirytyzmu w Paryżu czy Londynie – jak i lokalne uwarunkowania. Polska, z jej bogatą tradycją ludowych wierzeń w duchy, upiory i zjawy, stanowiła żyzny grunt dla takich praktyk. Dla elit międzywojennych seanse spirytystyczne były nie tylko rozrywką, ale i sposobem na próbę odpowiedzi na pytania w czasach niepewności.
Jak wyglądały seanse spirytystyczne
Wyobraźmy sobie typowy wieczór w warszawskiej kamienicy przy ulicy Marszałkowskiej lub w krakowskim pałacyku na Plantach. Światło gazowych lamp przygaszone, ciężkie zasłony zaciągnięte, na okrągłym stole obrus z haftem, a w powietrzu zapach wosku i perfum. Uczestnicy, ubrani w eleganckie garnitury i suknie wieczorowe, siadali w kręgu, trzymając się za ręce. Na środku stołu często stawiano tabliczkę ouija – drewnianą deskę z literami i cyframi – lub po prostu szklankę, która miała poruszać się pod wpływem „duchów”. Medium, zazwyczaj charyzmatyczna postać o hipnotycznym spojrzeniu, wprowadzało zebranych w trans, recytując formuły lub wzywając zmarłych po imieniu.
Seanse mogły przybierać różne formy. Czasem stoły unosiły się w powietrzu – efekt rzekomo wywołany przez duchy, choć sceptycy wskazywali na sprytne sztuczki. Innym razem słychać było pukanie – jeden stuk za „tak”, dwa za „nie”. Niektóre media wpadały w trans, przemawiając zmienionym głosem, jakby przemawiał przez nie zmarły. Atmosfera była gęsta od emocji – strachu, ekscytacji, a czasem niedowierzania. Po wszystkim uczestnicy wymieniali szeptem wrażenia, zastanawiając się, czy naprawdę nawiązali kontakt z zaświatami, czy padli ofiarą iluzji.
Dlaczego te seanse cieszyły się popularnością?
Popularność wywoływania duchów wśród bogatych mieszczan miała kilka źródeł. Po pierwsze, była to moda elitarna – dostępna dla tych, którzy mieli czas, pieniądze i odpowiednie towarzystwo. Seanse wymagały organizacji, odpowiedniego miejsca i często wynagrodzenia dla medium, co czyniło je rozrywką dla zamożnych. Po drugie, oferowały ucieczkę od codzienności. W świecie pełnym politycznych napięć – przewrotu majowego w 1926 roku, wielkiego kryzysu lat 30. – kontakt z duchami dawał iluzję kontroli nad tym, co niewidoczne i nieuchwytne.
Kolejnym powodem była fascynacja nauką i pseudonauką. W epoce, gdy psychologia i parapsychologia zyskiwały na znaczeniu, wielu wierzyło, że spirytyzm może być pomostem między światem materialnym a duchowym. Nie bez znaczenia była też trauma I wojny światowej i epidemii grypy hiszpanki, które pozostawiły w społeczeństwie pustkę po utraconych bliskich. Wywoływanie duchów dawało nadzieję na kontakt z tymi, którzy odeszli, co szczególnie pociągało osoby pogrążone w żałobie.
Wreszcie, seanse miały wymiar towarzyski. Były okazją do spotkań w wąskim, zaufanym gronie elity, gdzie plotki mieszały się z metafizycznymi przeżyciami. Dla wielu była to forma intelektualnej gry, dla innych – autentyczna próba zajrzenia za zasłonę śmierci.
Najpopularniejsze media i osobistości
W międzywojennej Polsce nie brakowało postaci, które zyskały sławę jako media spirytystyczne. Jednym z najbardziej znanych był Jan Guzik, lwowski spirytysta, który w latach 20. i 30. na swoje seanse przyciągał tłumy. Guzik, z zawodu urzędnik, twierdził, że potrafi wywoływać ektoplazmę – tajemniczą substancję rzekomo materializującą duchy. Jego pokazy, organizowane zarówno we Lwowie, jak i w Warszawie, budziły sensację, choć sceptycy – w tym naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego – zarzucali mu oszustwo. Guzik był jednak mistrzem autopromocji, a jego seanse przyciągały elitę – od arystokratów po artystów.
Kolejną wybitną postacią była Teofila „Fila” Chmielewska, warszawska medium, która działała w kręgach literackich i teatralnych. Chmielewska, znana z głębokiego głosu i dramatycznych transów, twierdziła, że kontaktuje się z duchami polskich pisarzy, takich jak Mickiewicz czy Słowacki. Jej seanse w warszawskich salonach przyciągały pisarzy i aktorów, w tym członków kabaretu Qui Pro Quo. Niektórzy twierdzili, że jej wizje inspirowały twórczość artystyczną, inni widzieli w niej sprytną aktorkę.
W Krakowie wyróżniał się Stanisław Przybyszewski, choć bardziej jako teoretyk niż praktyk spirytyzmu. Ten dekadencki pisarz, znany z fascynacji okultyzmem, nie prowadził seansów, ale jego teksty o „duszy polskiej” i mroku ludzkiej psychiki podsycały zainteresowanie nadprzyrodzonym. Jego krąg znajomych – poetów i malarzy – często eksperymentował z wywoływaniem duchów, łącząc sztukę z metafizyką.
Gdzie wywoływano duchy?
Miejsca seansów były równie ważne jak ich uczestnicy. W Warszawie popularne były kamienice w Śródmieściu, takie jak te przy ulicach Foksal, Hożej czy Mokotowskiej. Eleganckie wnętrza, zdobione stiukami i lustrami, dodawały wydarzeniom teatralnego splendoru. Jednym z legendarnych miejsc był pałacyk Sobańskich przy Alejach Ujazdowskich, gdzie podobno wywoływano ducha Chopina. Plotka głosiła, że słychać było wtedy delikatne nuty mazurków.
W Krakowie seanse odbywały się w pałacach i kamienicach wokół Rynku Głównego, a także w Dworku pod Lipkami na Woli Justowskiej, gdzie spotykała się artystyczna bohema. Lwów słynął z seansów w dawnych rezydencjach przy ulicy Łyczakowskiej, a Poznań – w domach bogatych przemysłowców przy Starym Rynku. Wilno, z jego wielokulturowym dziedzictwem, miało swoje spirytystyczne enklawy w kamienicach przy ulicy Zamkowej, gdzie miejscowi Polacy, Żydzi i Litwini wspólnie eksplorowali zaświaty.
Niektóre seanse organizowano w bardziej nietypowych miejscach – opuszczonych dworkach na prowincji czy ruinach zamków, jak zamek w Ojcowie. Te lokalizacje, owiane legendami o nawiedzeniach, dodawały spotkaniom aury grozy.
Relacje w mediach międzywojennych
Czy o wywoływaniu duchów pisały ówczesne gazety? Owszem, choć temat traktowano z mieszanką fascynacji i ironii. „Ilustrowany Kuryer Codzienny”, największa gazeta międzywojenna, publikował relacje z seansów Jana Guzika, opisując je jako „cudowne zjawiska” lub „kontrowersyjne spektakle”. W 1925 roku dziennik donosił o lwowskim seansie, podczas którego „duch Napoleona” miał odpowiedzieć na pytanie o losy Polski. Artykuł zakończył się pytaniem, czy to prawda, czy mistyfikacja.
„Kurier Warszawski” w 1930 roku opisał seans w stolicy, gdzie medium przewidziało kryzys gospodarczy. Tekst był pełen sceptycyzmu, ale nie brakowało w nim szczegółów, które podsycały ciekawość czytelników. Z kolei krakowski „Czas” w 1928 roku relacjonował wizytę zagranicznego spirytysty, porównując jego pokazy do „teatru dla bogatych”. Prasa brukowa, jak „Tajny Detektyw”, chętnie eksploatowała temat, publikując sensacyjne historie o duchach morderców nawiedzających dawne miejsca zbrodni.
Media nie tylko informowały, ale i kształtowały opinię publiczną. Dla jednych seanse były dowodem na istnienie życia po śmierci, dla innych – zabawą dla znudzonych elit. Kościół Katolicki, dominujący w Polsce, potępiał spirytyzm jako praktykę heretycką, co dodatkowo podgrzewało debatę. W 1934 roku „Niedziela” ostrzegała przed „diabelskimi sztuczkami” spirytystów, co paradoksalnie zwiększało zainteresowanie tematem.
Mroczne oblicze fascynacji
Nie wszystkie seanse kończyły się śmiechem i kieliszkiem wina. Niektórzy uczestnicy popadali w obsesję, wierząc, że duchy prześladują ich poza spotkaniem. Plotki o samobójstwach po nieudanych kontaktach z zaświatami krążyły po Warszawie i Lwowie, choć brak na to dowodów. Inni tracili majątek, płacąc oszustom za „gwarantowane” objawienia. Były też przypadki, gdy seanse prowadziły do skandali. W 1932 roku w Krakowie ujawniono, że pewne medium fałszowało efekty za pomocą ukrytych mechanizmów, co wywołało falę drwin.
Spuścizna międzywojennego spirytyzmu
Gdy w 1939 roku wybuchła II wojna światowa, moda na wywoływanie duchów ustąpiła miejsca brutalnej rzeczywistości. Po wojnie, w czasach PRL, spirytyzm został zmarginalizowany jako burżuazyjna fanaberia. Jednak międzywojenna fascynacja pozostawiła ślad w kulturze – inspirując pisarzy, jak Bruno Schulz czy Zofia Nałkowska, oraz filmy, jak „Mania. Historia pracownicy fabryki papierosów” z 1918 roku, gdzie wątki okultystyczne przeplatają się z dramatem.
Dziś tamte seanse spirytystyczne jawią się jako zagadkowy fragment historii Polski – czas, gdy elity, balansując między wiarą a sceptycyzmem, szukały odpowiedzi w cieniach. Czy naprawdę słyszeli głosy zmarłych, czy tylko własne lęki i pragnienia? Odpowiedź, jak duchy, pozostaje nieuchwytna.
Wywoływanie duchów: (c) CzarnyHumor.top / GR
Zobacz też:
> Słynne media i duchy
> Ślub ze zmarłym